Wena w życiu pisarza nie jest najważniejsza. Śmiem twierdzić, że ważniejszy jest dobry sen i nawyk systematycznej pracy. Czekając na wenę, można się jej nigdy nie doczekać. To przewrotna kreatura, która w mojej opinii w ogóle nie istnieje.
Czym jest wena? Podążając za słownikiem to zapał twórczy, natchnienie i łatwość tworzenia. Wszystko pięknie. Wszystko się zgadza, ale czy jest ona niezbędna do tego by tworzyć, by cokolwiek napisać? Myślę, że niekoniecznie.
Oczywiście, bardzo ciężko tworzyć coś nowego jeżeli nie mamy tej iskry, a zapał gdzieś się ulotnił. Każdy pisarz wie, że niekiedy napisanie krótkiego akapitu to wyzwanie, więc jeżeli wena odpowiada za łatwość tworzenia, to zdecydowanie lepiej mieć ją po swojej stronie.
Ale czy wena to jakieś magiczne stworzenie, które siada Ci na ramieniu i podpowiada świetne historie?
Z mojego doświadczenia wynika, że nie potrzebuję weny by zacząć pisać. Potrzebuję za to ogromnego samozaparcia, podstępnego zmuszania się do tego, by w ogóle usiąść do pisania. Wena, ten twórczy zapał, radość tworzenia to flow, które często przychodzi w trakcie.
Wena pozwala mi zatem pisać, nadal to robić, pomimo niechęci i braku natychmiastowej nagrody. Pozwala mi ciągle wracać do tej czynności mimo, że bardzo często mi się po prostu nie chcę!
Nie używam braku weny jako wymówki. Choć muszę przyznać, że jest to bardzo kuszące. Wtedy to, że nie piszesz to nie Twoja wina, ale tej przeklętej weny, która za nic nie chce przyjść! Wygodne, prawda?
Tytuł tego wpisu jest nieco przewrotny 🙂 Ostatnie czym zajmuję się w mojej pracy nad pisaniem książki jest poszukiwanie weny. Szukam ciekawych historii, inspirujących ludzi, poruszających słów, splotów wydarzeń.
Mam jednak jeden sprawdzony sposób na to, by przywołać do siebie natchnienie i przemyśleć kreatywnie historię, którą chcę opowiedzieć. Zabieram siebie na długi spacer, w czasie którego myślę o fabule na nową książkę czy opowiadanie. Zazwyczaj wracam z takiego spaceru pełna energii i zapału do pisania! Polecam, spróbujcie 🙂