Na Instagramie napisałam ostatnio, że w nowym roku planuję: skupić się na pisaniu (bo to coś, co kocham robić), wrócić do regularnej aktywności fizycznej i mniej przejmować się tym, na co nie mam wpływu. Właściwie wnikliwy i spostrzegawczy czytelnik mógłby stwierdzić, że w pierwszym zdaniu znajduje się odpowiedź na postawione w tytule pytanie. Ale czy na pewno?
Ach, te postanowienia
Wiem, że u niektórych osób temat postanowień noworocznych wywołuje sprzeciw. Doskonale to rozumiem. Też nie lubię presji, a jeśli wszyscy wokół gadają tylko o celach, można mieć dość. Dobra informacja jest taka, że nie trzeba wyznaczać sobie żadnych postanowień.
Dlaczego w ogóle zaczęłam od celów i decyzji podejmowanych w Nowy Rok? Rozmyślanie nad presją zaprowadziło mnie do jednego prostego pytania: Po co? Czy naprawdę warto podążać za tym, za co za cel obrali inni? Czy to mi służy? Po co właściwie JA mam to robić? Jeżeli myślę nad swoimi celami i nad tym, co chcę osiągnąć, zadaję sobie to proste pytanie: Po co?
Uważam, że zawsze warto próbować nowych rzeczy i jeżeli nagle wszyscy zaczynają biegać, to może warto skusić się i podążyć za modą, ale koniec końców trzeba po prostu odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy to jest dla mnie? Czy to mi sprawia radość? Czy lubię to robić?
Krytycy wiecznie żywi
I pewnie po drodze usłyszymy, że postanowienia noworoczne są najgorszą możliwą metodą realizacji celów, że bez sensu wyznaczać cele roczne, że lepiej kwartalnie, a jeszcze lepsza jest metoda 12 tygodniowego roku… Wszystko to jednocześnie prawda i nieprawda. Zawsze, kiedy słyszę osoby, które tak kategorycznie wypowiadają się w pewnych tematach, pojawia się u mnie znak zapytania. Opinie wygłaszane są jako fakty tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zwłaszcza w social mediach coraz więcej tego typu ekspertów.
Podobnie jest w przypadku recenzji książek, filmów czy seriali. Ileż to razy słyszałam: najgorsza książka roku; beznadziejny serial; w tym filmie jest tyle błędów, że nie starczyłoby nam internetu, żeby je omówić.
The form you have selected does not exist.
Mnie w tych opiniach brakuje: W mojej ocenie…, według mnie, uważam, że… Nie wiem, czy postrzegasz to tak samo, ale moim zdaniem komunikat: Według mnie to najgorsza książka roku, ma nieco inny wydźwięk niż Najgorsza książka roku. To pierwsze zdanie wyraźnie wskazuje, że to czyjaś subiektywna opinia, z którą można po prostu się nie zgodzić, bo każdy ma inny gust.
Reasumując, niezależnie od tego, jak podejdziesz do ustalenia (lub nie) swoich celów, to i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto to skrytykuje, albo nie zrozumie. Dlatego tak ważne, żeby wiedzieć, co jest dla nas ważne. Móc odpowiedzieć na pytanie: Po co to robię?
Pamiętam, jak kiedyś wróciłam pełna ekscytacji ze swoich wakacji na Rodos. Opowiadałam w pracy, co udało mi się zwiedzić, a moją rozmówczynię bardziej interesowało to, czego nie widziałam. „Jak można być na Rodos i nie zobaczyć Doliny Motyli?” No cóż, co zrobić w tej sytuacji? Nie cofnę czasu i nie wrócę tylko i wyłącznie po to, by ktoś inny pomyślał, że moje wakacje były pełne. Zazwyczaj osoby, które wygłaszają tego typu komentarze i tak zawsze znajdą coś, do czego można się przyczepić.
Wszystko sprowadza się do… książek
I znowu wracamy do książek! Krytyka książki jest istotna i oczywiście każdy czytelnik ma prawo do wyrażenia swoich opinii (choć co do formy i sposobu wygłoszenia tej oceny mam niekiedy wątpliwości), a jednak ja jako pisarz nie mogę nic z tą opinią zrobić. Nie udoskonali ona mojej książki, bo ta została już napisana, wydrukowana, wydana i żyje własnym życiem. Może jedynie wpłynąć na przyszłe powieści.
Przeczytałam ostatnio „O pisaniu” Margaret Atwood. Autora w książce pochyla się nad utworami i przemyśleniami na temat pisania i pisarzy. Jedną z hipotez, którą przytacza, jest to, że potrzeba pisania wynika z obawy przed śmiercią. To przykuło moją uwagę. Czy ja piszę książki, ponieważ chce po sobie coś pozostawić? Boję się umrzeć całkowicie zapomniana? Jeszcze nie znam odpowiedzi na te pytania.
To, co wiem teraz to fakt, że kiedyś pisałam, by zostać dostrzeżona, wypełnić pustkę wywołaną brakiem akceptacji. Teraz piszę dla siebie, bo wiem, że żadna powieść, żaden tekst, żadna wspaniała recenzja nie wypełni owej pustki. Powoli przestaję pisać dla efektu, czyli wydanej książki, choć niekiedy moje myśli dają się porwać w tę pogoń porównań do innych autorów. Na pewno piszę, bo pisanie sprawia, że czuję się lepiej. Piszę dla tych krótkich, pięknych momentów, kiedy wpadam na świetny pomysł i czuję ekscytację w każdej komórce ciała.
The form you have selected does not exist.