Próbuję utrzymać głowę w pionie. Co chwilę opada, więc podpieram ją dłonią. Jest dobrze. Zasłaniam twarz kubkiem kawy, bo nie mogę ukryć kolejnego ziewnięcia. Ta lura, którą piję nic nie daje! Wypijam duszkiem i pędzę po kolejną porcję kofeiny.
Jest dziewiąta rano, właśnie zaczęłam pracę, a właściwie próbuję. Skrzynka mailowa mieni mi się w oczach. Sięgam po czerwony kalendarz z listą projektów. Tworzę listę zadań na dziś, jak zwykle za długą, jak zwykle ponad możliwości. Trudno, będzie na jutro, myślę sobie i ustalam priorytety. W tym jestem dobra. W ustalaniu priorytetów.
Jest dziewiąta rano, a ja nie śpię od 4 godzin. Dlaczego? Bo ustaliłam priorytety.
Nie pamiętam już gdzie to usłyszałam, ale za pewne powiedział to ktoś mądry. Ja słucham tylko mądrych ludzi. Czy mądrzejszych ode mnie? Po latach dochodzę do wniosku, że niekoniecznie. Ale skończ z tymi dygresjami, Aleksandro! Przywołuję się do porządku. Niewyspanie skutecznie pozbawia mnie koncentracji. O czym to ja? Ach! Rób najważniejsze zadania na początku dnia! Nie zajmuj się pierdołami, bo łatwiejsze, bierz się z życiem za bary i na początku odfajkuj to co najbardziej istotne. No i wymyśliłam. Muszę pisać rano. Tak zaczęłam wstawać o piątej.
Na początku też przechodził mnie dreszcz. Wzdrygałam się nastawiając budzik, a jeszcze bardziej słysząc go w spowitym ciemnością pokoju. Wyskakiwanie spod ciepłej kołdry, bieg przez płotki, tfu, ławę i krzesło, stało się moją dyscypliną olimpijską.
Potem dzieję się magia. Wybija godzina szósta a ja mam napisaną stronę, czasem nawet trzy. Ciężko opisać tę energię, która wprost rozsadza mnie od środka. Może wystarczy jak powiem, że wybiegam z domu bez śniadania.
Niestety, w drodze z punktu A do punktu B, czyli gdzieś na trasie pomiędzy moim domem a miejscem pracy ta energia znika, a pojawia się głód, także ten kofeinowy, brak koncentracji i ziewanie. Głowa zaczyna przyjmować pozycję horyzontalną, jakby chciała spotkać się z poduszką. Poprawiam ją, wyjaśniając delikatnie: „Nie teraz, kochanie, wieczorem sobie odpoczniesz, teraz skup się na pracy, proszę, bo mnie wyleją”. Wtedy głowa trochę się ogarnia, wrzucam śniadanie i kolejną kawę. Jest dobrze. Wróciłam na właściwy tor.
Teraz sobie myślę, że związek pisarza z pracą jest ciężki właśnie przez tę głowę. Ciężką. Opadającą i ziewającą. Na szczęście znalazłam na nią sposób. Zaraz, zaraz. Co? Co mówiłeś, szefie?
Siemka !
Musze przyznać ,ze nie latwo się ogarnąć do zajecia jakim jest pisanie .Twój fragment zycia dobitnie to oddaje .Ale ta satysfakcja ,kiedy powstaje choćby jedna strona …zapewne czytasz ja wielokrotnie .Dla mnie pisanie jest jak morze pelne fal ,czasem ogarnie Cie sztorm a innym razem woda wygląda jak lustro .Do tych warunków trzeba przywyknąć i być jak serfer ,z pewnoscia o tym wiesz ,ja dopiero się ucze .Pozdrawiam .
Widzę, że pisanie dla Ciebie to niezła przygoda 🙂 Dla Ciebie surfowanie, dla mnie bieg przez płotki 🙂
Pozdrawiam!
Witam ! to jakiś zart chyba …wstaje rano otwieram poczte ,otwieram Twojego maila i pisze odpowiedz ,tak spontanicznie ,kilka zdan ,w jakies 7 minut .Klikam na wyślij i …no wlasnie ,komunikat ze mój komentarz to duplikat ! hahaha ,tego jeszcze nie było .Pozdrawiam .
widocznie jakiś błąd 🙂
Pozdrawiam
Podziwiam! 🙂 Ja mam ten komfort, że jestem w domu, a nie codziennie daję radę popisać, choć bardzo nad tym ubolewam. 6/.6.30 – to mój rekord i staram się, żeby to stało się normą, ale ciemności mnie pokonują 😀 Chylę czoło!!!
Świetnie napisane, przeczytałam jak zawsze z prawdziwą przyjemnością 🙂
Właśnie zastanawiam się nad wcześniejszym wstawaniem. Teraz wstaję o 5.45, ale być może wstawanie o 5 nie byłoby takie głupie. Zawsze to jakieś 45 minut na pisanie. Po pracy różnie bywa, ale ogólnie bardzo ciężko się zmobilizować do pisania.
Aga, spróbuj. Przygotuj się na to, że będzie ciężko, ale zobacz, czy coś Ci to daje dobrego 🙂
Trzymam kciuki!