Siłownia. Temat rzeka. Powstały na ten temat niezliczone ilości memów, opowieści, filmików na youtube. Ja chciałam opowiedzieć swoją historię. Jako dziecko byłam raczej z tych aktywnych inaczej. Żeby Wam to zobrazować powiem tylko tyle, że wolałam książki.

W świat sportu wkroczyłam dumnie już w wieku dorosłym i radziłam sobie całkiem nieźle. Jednak szybko przyszła szara rzeczywistość. Mistrzem karate kid nigdy nie zostanę. Ale choć zamiast odżywki białkowej wybiorę popcorn i moją ulubioną fit-kanapkę z jajkiem, razowym chlebem, papryką i szpinakiem doprawiam majonezem to lubię się poruszać.

Ostatnio zaczęłam chodzić na siłownię. I choć nie jest to moja pierwsza przygoda z tym przybytkiem to dosyć szybko przypomniałam sobie czemu wtedy, kilka lat temu, się skończyła.

„Przepraszam, ile jeszcze serii zostało?”

To pytanie wyrwało mnie z butów, a miałam je porządnie zasznurowane. Kupiłam je jeszcze kiedy dużo biegałam w specjalnym sklepie sportowym dla biegaczy, gdzie komputer połączony z bieżnią zmierzył mi stopy w każdej możliwej płaszczyźnie i wierzcie mi, są dobrze dobranie i solidnie trzymają się na nogach. Co się zatem wydarzyło?

Na pewno zdarzyło Wam się spotkać w swoim życiu osoby, które zajmują miejsce w dwóch kolejkach do kasy w Biedronce? W ostatniej chwili zwalniają tą, która zdaje się poruszać nieco wolniej. Albo na koncertach! Kolejki do sprawdzenia biletów i zawartości torebek, czy kołczanów prawilności. Do jednej kolejki stanę ja, w drugiej ustawię męża, która szybciej idzie, no która? W ostatniej chwili, tuż przed metalową bramką, wskakują do jednej, tacy dumni, że udało się oszukać system. Czy to jakiś sport narodowy?

To ten sam typ, który zajmuje ręcznikiem leżak na plaży albo przy basenie i jest wielce zbulwersowany kiedy po śniadaniu w hotelu „al in kluziw” z drinkiem w ręku, a najlepiej z dwoma, co by dwa razy nie chodzić, idzie w kierunku zaklepanego minimum godzinę wcześniej miejsca i nie dość, że nie widzi swojego ręcznika to jeszcze jacyś obcy ludzie zajęli jego miejsce! Nosz, kurr… Barbara, wszędzie chamstwo, nawet za granicą!
Znacie to?

Otóż ja, drodzy Państwo, miałam do czynienia z osobą, która jednocześnie ćwiczyła na trzech urządzeniach. Jakim cudem jej się to udało?
To była sobota rano, sala jeszcze świeciła pustkami. Udałam się w stronę urządzeń. Kroczę dumnie pomiędzy maszynami, rozglądają się od czego by tu zacząć trening. Minęłam pana w zielonej koszulce, który ćwiczył grzbiet. Maszyna, na której ćwiczy się mięśnie czworogłowe uda zajęta była przez ręcznik. Idę dalej. Obok kolejnej ustawiony był bidon i pas na biodra.

Zajęłam pierwszą wolną maszynę. W trakcie ćwiczeń szybko zdałam sobie sprawę, że w tej części sali jestem tylko ja i pan w zielonej koszulce. Zgrabnie przeskakiwał pomiędzy maszynami, które wcześniej „oznaczył”.
Zmieniłam urządzenie. Ustawiam się na siedzisku, reguluję wysokość, dobieram ciężar, kiedy wyrasta przede mną wesoła zieleń.
„Przepraszam, ile jeszcze serii zostało?”

Wtedy wywaliło mnie z butów, to mam nadzieję pamiętacie. Miałam ochotę powiedzieć: „A co? Mało urządzeń masz zajętych?”
Odpowiedziałam rezolutnie jednak zgodnie z prawdą: „Wszystkie”. Dopiero co usiadłam, co z pewnością widział ten przyczajony tygrys, ukryty zielony smok, kursujący pomiędzy trójkątem bermudzkim urządzeń.

Czemu nie ćwiczysz na wolnych ciężarach?

Kolejny powód, dla którego wizyta na siłowni powoduje u mnie lekkie poddenerwowanie to… trenerzy i ich dziwne pytania. Wiecie o których mi chodzi? O takich, którzy kręcą się po siłowni w kolorowej koszulce z napisem „Trener” na plecach i jak goście robią sobie krzywdę, biorąc za duży ciężar, odchyla ich do boku, do tyłu, do przodu – we wszystkich możliwych kierunkach, tylko nie w prawidłowym, kolana w siadzie wystają poza palce stóp, a barki podjeżdżają do uszu to oni akurat wtedy patrzą w telefon, majestatycznie odwracają wzrok i oddalają się byle dalej od katastrofy.

Właśnie ONI opatrzyli sobie mnie na ofiarę. Podchodzą, zagadują, bo wiedzą, że nie powiem im niskim głosem: „e, ty, sprawdź czy nie ma cię w szatni.” Moja delikatna twarzyczka, nieskalana agresją zachęca ich do udzielenia mi kilku wskazówek, bo jednak lepiej byłoby abym przesunęła tę nogę o jeden milimetr. Serio? I ok, wszystko fajnie, to ich praca, dobrze, że są. Tylko dlaczego rozmawiają ze mną tak, że cała siłownia słyszy, ja wychodzę na głupka, a oni odchodzą w chwale i splendorze?

Ostatnio dostałam ciekawe pytanie od jednego z nich.
„Czemu nie ćwiczysz na wolnych ciężarach?”
Rozejrzałam się. Siedziałam akurat na maszynie i prostowałam kolana, czując jak mięśnie ud palą mnie żywym ogniem. Zaczęłam myśleć. Nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam, że maszyny, na których ćwiczę to szybkie ciężary. Dlaczego zatem tak wolno mi idzie? Może powinnam szybciej machać tą nogą?

Trener w pomarańczowej koszulce cały czas czekał na odpowiedź.
„Dzięki, jednak wolę ćwiczyć na szybkich” odpowiedziałam i przyspieszyłam aż oczy wyszły mi z orbit.

Discover more from Aleksandra Mantorska - pisarka

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading